Forum W świecie masek Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
Upiór w operze

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum W świecie masek Strona Główna -> Sala Prób
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
EineHexe
Pani Ołówkowa, adminka


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:59, 13 Lut 2010    Temat postu: Upiór w operze

Jak powszechnie wiadomo, a trudno było tę informację przeoczyć, dzisiaj w Romie po raz pięćsetny zostanie wystawiony "Upiór w operze". Osobiście jestem bardzo ciekawa wrażeń widzów (tak, Leleth, mrugam do cię) oraz tajemniczych dodatkowych atrakcji zapowiadanych przez dyrektora Kępczyńskiego.

Ostatnio zmieniony przez EineHexe dnia Sob 17:13, 13 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:46, 13 Lut 2010    Temat postu:

Jestem ciekawa jak diabli ( Lucuś) co też tam się działo...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Leleth
Kucyponkowy dealer fangirlizmu


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:53, 15 Lut 2010    Temat postu: Re: Upiór w operze

EineHexe napisał:
(tak, Leleth, mrugam do cię) .


I ja do cię mrugam :)

To małe kopiuj/wklej:

Jako, że zdobyłam się nareszcie na wybycie do Warszawy, aby zobaczyć złote dziecko Romy, postanowiłam od razu zaliczyć dwa spektakle. W tym – jakżeby inaczej – 500. A był on zaprawdę …niezwykły.

Najpierw jednak spektakl poprzedni, czyli 499 i słów kilka o nim.

Edyta Krzemień jako Christine była absolutnie wspaniała. Być może Kryśka jest dość niewdzięczną rolą, fakt faktem, że widziałam bardzo wiele Krychund, i tylko jedna, Gina Beck, była dla mnie akceptowalna. Aż do poprzedniej soboty. Edyta podbiła mnie swoją interpretacja zupełnie. Ochałam i achałam namiętnie zarówno nad jej głosem, prześlicznym, czyściutkim, nadającym się do polerowania szkła, jak i nad świetnym aktorstwem. Jej Christine to postać nie tylko spójna, ale i sympatyczna, taką, którą można zrozumieć. Najpierw zagubiona, rozmarzona mała Lotta z głową w chmurach, zafascynowana swoim tajemniczym opiekunem, przerażona, rozdarta, kiedy odkrywa jego prawdziwą naturę. Odniosłam wrażenie, że Christine początkowo interesuje się Raoulem jedynie jako przyjacielem z lat dzieciństwa – nie jest w nim zakochana, a zaczyna z nim flirtować niejako na złość Upiorowi, by potem zdać sobie sprawę, że Raoul – to bezpieczeństwo, stałość, człowiek, którego może obdarzyć uczuciem bez obawy. Tak czy inaczej, Edytową Christine uważam za genialną. Patrzenie na nią i słuchanie jej było czystą przyjemnością.

Och, jak Steciuk starał się być dobrym Upiorem. Mimo rozmiarów, mimo skórzanej bandany, mimo migających czerwono organów. I udało mu się to, na tyle, ze w Stąd odwrotu nie ma już, gdzie stworzyli z Edyta przepiękny duet, udało mi się zapomnieć (na tyle, na ile to możliwe) o fallicznych soplach, czerwonym łożu do przeczuwania rozmiarów, i skupić się na przesłaniu oraz pięknej muzyce. Niestety, wbrew naszym nadziejom, operą Tomek brzmiał mało, ale myślę, że i tak miał dobry dzień. Widać było, że i on, i Edyta grają nie tylko dla siebie, ale też i dla innych.

Piotr Domalewski jako Raoul jest mi najzupełniej obojętny. Mógł być, mogło go nie być, wielkiej różnicy by mi to nie zrobiło. Miał kilka niezłych momentów, ale też kilka kiepskich, kiedy to powinien zareagować, okazać emocje, był natomiast sztywny i drewniany. Razem wziąwszy, gra poprawnie, śpiewa dobrze, ale dla mnie to mało.

Anię Gigiel wielbię miłością namiętna od czasów wampirów i byłam pewna, że się nie zawiodę. Jej Carlotta spodobała mi się bardzo, była zabawna i zarazem bardzo naturalna.

Szydłowski/Pierczyński jako dyrektorzy. Grande amore z mojej strony, panowie byli przezabawni i nigdy z taką niecierpliwością nie oczekiwałam scen, w których pojawią się Andre i Firmin,

Meg Ewy Lachowicz podbiła moje serce i usprawiedliwiła przede mną fakt egzystencji ten postaci. Ewa jest słodka, przeurocza, dziewczęca, szczerze troszczy się o Christine. I ma prześliczny uśmiech 

Kolejna moja miłość to Wortmann. Nie byłam do niego przekonana po tych fragmentach z nim w roli Alfreda, które oglądałam, ale w Upiorze małą rólką ujął mnie tak, że zapisuję się do jego fanklubu choćby dziś.

Było miło, mimo wszystkich uroczych, powszechnie znanych bonusików w postaci słoni, kanap, świeczników, organów, sopli i lateksowych wdzianek. A potem nadeszła 19 i…

Zapłaciłam prawie 80 zł za dostawkę na spektakl jubileuszowy, owszem, przyznaję się, byłam wtedy w pełni świadoma, ale to, co dostałam w zamian, było do przewidzenia.

Specjalnymi atrakcjami okazała się przemowa dyrektora Kępczyńskiego przed spektaklem, czekolada i drinki rozdawane przy wejściu oraz wielki napis „500” w towarzystwie fajerwerków na zakończenia. Ach, i upiorny tort, z którego skonsumowania zrezygnowałam.

Co mówił dyrektor? Mniej więcej, zauważył, że czas szybko leci, to już 500 spektakl, a wiec było zagrane 500 przedstawień, które odniosły nieprawdopodobny sukces na rynku polskiego teatru. Pogratulował widzom, że biorą udział w tym święcie, wspomniał o królu musicalu Webberze, rzekł, że obejrzy pokaz Love never dies i będzie się starał o możliwość wystawienia tego w Romie. Upiór jest ukoronowaniem 10 lat teatru i wprawdzie on, Kępczyński, nie jest megalomanem, ale, nieprawdaż, sukces tudzież genialność takich przedstawień to zdanie widzów, nie jego.

Potem dyrektor rozlosował upominki, na które składały się m.in. komplet gadżetów z Upiora, butelka wyborowej z „polisz vodka asocjejszyn” oraz – żarcik – „buzi od dyrektora”. Jako ciekawostkę powiem, ze jedno z miejsc, które wylosował, okazało się być niezajęte. Na ten widok Kępczyński okazał pełną rozpaczy konsternację.
- Coś takiego! – wykrzyknął. – Od 4 miesięcy nie ma wolnych miejsc na ten spektakl (zaiste, było to zadziwiające, albowiem jeszcze w zeszłym tygodniu widziałam kilka niezarezerwowanych miejsc). Na koniec dyrektor zapowiedział specjalną niespodziankę (którą okazał się wzmiankowany napis „500” i tort) i mogliśmy już przejść do subtelnego pluszu i organów.

W tym, co napiszę teraz na temat odtwórców głównych ról, nie będzie zapewne nic odkrywczego, niemniej, skoro dobrnęliście aż tu, możecie doczytać do końca.

Paulina jako Christine jest straszliwie mechaniczna. Nie ma absolutnie żadnego pomysłu na rolę, powtarza wyuczone ruchy, stąd też nagminnie zdarzają się jej sytuacje będące nieporozumień interpretacyjnym, jak np. głupawe uśmieszki w najmniej odpowiednich momentach. Wokalnie się nie popisała, załamywanie się głosu, łapanie powietrza, nieczystości – cóż, spodziewałam się tego, ale wokaliza zabolała mnie niemalże fizycznie. I na równi bolała mnie próba do Don Juana, kiedy widziałam Edytę w zespole…

Upiora można grać na bardzo wiele sposobów i ja to chętnie przyznaję. Natomiast nie do przyjęcia przeze mnie jest kreowanie tej postaci na rozkochanego we własnym ego amanta, co zaprezentował nam pan Aleksander. Któryż Upiór po tym, jak Christine zdejmuje mu maskę, myśli jedynie o tym, by poprawić poły ubrania? (tudzież leci do Kryśki z dziobem). Spłycenie całej historii poprzez ukazanie jedynie wątku erotycznego jest zwyczajnie niesmaczne. Zastanawiającym jest, że pan Aleksander na pytanie, skąd czerpie inspirację do roli, odpowiedział, że głównie z książki. Widać dostrzegł tam treści, które ja przeoczyłam.

Nie mam nic przeciwko Carlotcie Barbary Melzer, jednak porównanie z Anną Gigiel wypada zdecydowanie na korzyść tej drugiej. Carlotta Basi jest zbyt przerysowana, karykaturalna, a zarazem nie tak wyrazista, naturalna i zabawna jak Carlotta Ani.

Reszta obsady bez zmian, tyle że większe zmęczenie materiału.

Najciekawiej było, rzecz jasna, pod backdoorem. Miałyśmy świetna rozrywkę, jednak, ponieważ nie jest to bezpośrednio związane ze spektaklem, napomknę tylko:

Udało nam się widzieć m.in. z Edytą Krzemień – nie dość, że jest tak utalentowana, to jeszcze przesympatyczna i bardzo się cieszyłyśmy z tego spotkania. Widziałyśmy też dyrektora Kępczyńskiego i Daniela Wyszogrodzkiego. Krolockowa zadała mu pytanie o tłumaczenia, a konkretnie – o te stoły, co to na nich lepsze dni. Pan Wyszogrodzki odpowiedział, że tłumaczenie do Les Mis dopracowywuje, a wszelkie sugestie są ile widziane. Wyszedł, po czym po paru minutach wrócił i oznajmił nam, że fraza brzmi nie „na tym stole”, ale „przy tym stole”. To tak, jakby ktoś miał sugestie.

Udało nam się porozmawiać także z Damianem Aleksandrem, ale to już pominę. Ogólnie cieszę się, że dane mi było zobaczyć kanapę i całą resztę, tym bardziej, że spektakl o 15 był, od strony aktorsko-wokalnej naprawdę świetny.

Ale – ostatniego Upiora oblewamy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ilmariel
Pani z lasu Sherwood


Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 226
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:10, 15 Lut 2010    Temat postu:

A to ja też wkleję, a co się będę!



Dlaczego nadal chodzimy na „Upiora…”?!

Irytuje. Dobija. Śmieszy, tumani, przestrasza uparcie już od prawie dwóch lat. Sprawca licznych załamań rąk i niezliczonych dziur wybitych w ścianach głowami co bardziej teatralnie uświadomionej publiczności. Przed państwem „Upiór w Operze”.

Upiór, jaki jest, każdy widzi. O oczywistościach związanych z Jedyną Słuszną Inscenizacją powiedziano już chyba więcej niż wszystko. „No to po co wy ciągle wydajecie pieniądze i wracacie na kolejne przedstawienia?!” – zapytał ktoś ostatnio, i chyba nawet nie bezzasadnie, przy okazji dyskusji na temat nadchodzącego 500. przedstawienia. No właśnie. Po co?

Jubileuszowe przedstawienie za nami. Było głośno, z pompą, tortem i fajerwerkami, i, jak można się spodziewać, w ogóle „naj…” („Ale wcale nie jestem megalomanem, tylko państwu się tak zdaje”, że pozwolę sobie na cytat miesiąca z przemowy Le Directeur Soleil). Ale ja wcale nie chcę o tym, przynajmniej na razie. Bo tak się złożyło, że wraz z zacnym gronem forumowiczek-blipowiczek, złożonym m.in. z Lleleth i Krolockowej, zdecydowałyśmy się z tej okazji na upiorowy maraton i tuż przed spektaklem nr 500 zdarzyło nam się obejrzeć spektakl nr 499, i jeśli sama zastanawiałam się, dlaczego do Romy wracam, to ten właśnie spektakl mi na to pytanie odpowiedział.

W tym momencie muszę powtórzyć pewną dobrze znaną oczywistość, ale nie mogę się powstrzymać, bo to po prostu boli: ten konkretny spektakl pokazał w całej okazałości, czym mógłby być polski „Upiór…”, gdyby wykazano się odrobiną trzeźwości umysłu przy doborze pierwszej obsady. Zafundowano nam bowiem pełen komplet najlepiej obsadzonych w „Upiorze…” aktorów na raz. No więc po kolei.

Upiór, czyli Tomasz Steciuk. Zdecydowanie inny, niż dwaj pozostali odtwórcy tej roli, zdołał stworzyć kreację nie narzucającą nachalnie skojarzeń ze znanym i popularnym filmem z 2004 r., a bardzo skutecznie przykuwającą oczy i uszy. Upiór Steciuka jest… jak by to ująć… trochę „sztywny”, ostrożny, nieufny. Mam tu na myśli, że sprawia wrażenie osoby zasadniczej, szorstkiej, bądź co bądź agresywnej, stającej w obliczu uczucia, które nie do końca rozumie i którego nie potrafi okiełznać. Którego się autentycznie boi, bo Christine będąc jedyną osobą, którą kocha jest również tą, która może najbardziej go skrzywdzić. Przez cały spektakl miałam wrażenie, że Upiór pokazuje nam tu więcej niż jedną maskę – kocha Christine niezwykłą miłością, to niewątpliwe, jednak trudno oprzeć się poczuciu, że bojąc się odrzucenia nie pokazuje nam wszystkiego. Właściwie nie bardzo wiadomo, czy stara się być czuły, ale nie bardzo wie, jak się do tego zabrać, bo nie potrafi przezwyciężyć wrodzonego dystansu, czy odwrotnie – próbuje ukryć kipiącą namiętność kreując się na nieco wyniosłego Anioła Muzyki/Upiora Opery, istotę z całkiem innego świata. I bardzo dobrze, że nie wiadomo. W końcu Upiór bez tajemnicy to nie to, a tu mamy tajemnicę zagraną w sposób wyważony i konsekwentny. A, nie mogę jeszcze nie wspomnieć, jak bardzo podobało mi się finałowe szaleństwo Steciukowego Upiora. Tu już wszystkie maski opadły – było mocno i intensywnie, ale bez groteskowego przerysowania, które było dominującą cechą tej sceny w 500. przedstawieniu. Podobnie zresztą było z pierwszym zdjęciem maski. Wielkie brawa za tę część.

Christine, czyli Edyta Krzemień, potwierdziła moje dawno już wyrobione zdanie na temat swego talentu, tak wokalnego, jak i aktorskiego. Po raz kolejny sprawiła, że Christine ma w tej sztuce coś do powiedzenia, pokazała prawdziwe rozdarcie uczuciowe – nareszcie romans nie rozgrywał się tylko na linii Upiór-Krysia, a dotyczył w całej okazałości również ożywającego na naszych oczach dawnego, dziecięcego uczucia do Raoula – a dzięki wspaniałym partnerom scenicznym miała tu dodatkowe pole do popisu. Moją uwagę przykuła wczoraj scena na dachu opery, fragment, w którym Christine trzymając w dłoni różę od Upiora opowiada Raoulowi o swej wizycie w podziemiach. Zagrała to w taki sposób, że róża nie tylko COŚ znaczyła – ona znaczyła tu bardzo, bardzo dużo, i dokładnie to, co powinna: głębokie współczucie, tkliwość, czułość – i to, że Christine nie jest tylko marionetką w dłoniach Upiora, ale że łączy ich prawdziwa więź. Jej uczucia są jak najbardziej prawdziwe i nie ograniczają się do chwilowej hipnozy w momentach, gdy Upiór pojawia się w jej polu widzenia. Tym bardziej rozdzierające jest odrzucenie róży w chwili pocałunku z Raoulem (i o to przecież chodzi!), który skądinąd też jest bardzo szczery i prawdziwy, i nie zostawia poczucia, że Christine po prostu wybiera łatwiejszą drogę – plus jej reakcja na Raoulowe „Wiesz, że Cię kocham!” na koniec sceny dachowej i po prostu jestem kupiona :) W duecie z Tomkiem Steciukiem było w ogóle popisowo, w każdym momencie, kiedy pojawiali się razem na scenie. Była chemia, była magia, było przyciąganie. Podobało mi się, że w kilku scenach podchodzili zdecydowanie bliżej siebie, niż ma to z reguły miejsce (np. moment, gdy Christine zapewnia, że to nie twarz Upiora ją przeraża – BEZ-CEN-NY!), a jednak unikali nachalnego rozerotyzowania ich relacji (Christine w wykonaniu Edyty jest niezmiernie skromna i delikatna, a Upiór Tomasza, jak przystało na kogoś, kto spędził całe życie w odosobnieniu, nieco ostrożny), potęgując napięcie typu „może się w końcu pocałują”. Zważywszy na to, że każdy wie, że się nie pocałują, a mimo to udało im się wytworzyć ten rodzaj napięcia: fajnie! Do tego Edytowa Christine poza wyrazistym, zdecydowanym charakterem ma tak niezwykły naturalny czar i wdzięk, że naprawdę trudno tej postaci w tym wydaniu nie pokochać.

Raoul, czyli Piotr Domalewski, który zwykle jest mi w tej roli dość obojętny, tym razem jednak bardziej grzał, niż ziębił, i również pokazał, na co go stać. Wolałam w tej roli Marcina Mrozińskiego, to fakt, ale i Domalewski bez dwóch zdań stanął na wysokości zadania. Może to trochę kwestia ogólnego dobrego wrażenia całości spektaklu, może to, że po prostu lubię postać Raoula samą w sobie, ale było więcej, niż OK. Był sympatyczny, wesoły, w sumie nawet odważny i zdeterminowany, by bronić ukochaną. Zero kluski, jak na mój gust! Racja, że pewnych aspektów nie da się uniknąć, jak protekcjonalnego traktowania Christine, ale to już moim zdaniem nie wina aktora, a postaci. W zasadzie tej jednej, króciutkiej kwestii: „A teraz zabieram cię na kolację”, która mnie osobiście przyprawia o zgrzytanie zębami, bo bez niej byłabym zdecydowanie skłonna lubić Raoula jeszcze bardziej, na czym zyskałby w moich oczach krysiny dylemat. Ale to już spiskowa teoria dziejów, a nie spektakl, więc mniejsza o to. Kluski nie było, i to się liczy. Bardzo, ale to bardzo podobała mi się scena na dachu – to nie był Raoul dybiący na okazję („Ha! Upiór ma u niej minusa, to może na tym skorzystam”), to był Raoul spontaniczny, zmotywowany widokiem udręczonej, przerażonej ukochanej. Podobała mi się też scena z Madame Giry po Maskaradzie – Raoul, który rozumie, o czym się do niego mówi, a nie zaślepiony żądzą mordu na Upiorze, to jest zdecydowanie coś, co chcę oglądać! Jako całokształt był to też Raoul bez kompleksu niższości, który wcale nie potrzebuje usuwać Upiora, żeby pokazać własną wartość, bo sam z siebie wydaje się być godnym rywalem.

Reszta obsady – tradycyjnie niezawodna. Pierwszy raz miałam okazję obejrzeć Annę Gigiel jako Carlottę i osobiście uważam ją za najlepszą odtwórczynię tej roli. Nie przerysowuje, nie drażni, kiedy ma się wściekać, to się wścieka, kiedy ma być zabawna – jest. Nic dodać, nic ująć. Wisienką na torcie był oczywiście duet dyrektorów, co też jest na szczęście już standardem i nawet nie wymaga szerszego komentarza. Może oprócz tego, że grając w dwóch spektaklach pod rząd obaj panowie nie dali po sobie poznać nawet cienia zmęczenia, a nawet wydaje mi się, że rozegrali się jeszcze bardziej i w drugim przedstawieniu byli jeszcze fajniejsi, niż zazwyczaj.

Ale chyba największym osiągnięciem dzisiejszego spektaklu było nadanie autentycznego, nie naciąganego sensu słynnej scenie zdjęcia maski w Don Juanie. Od dawna w głowę zachodziłam, o co chodzi z opóźnionym zapłonem Upiora i dopiero mi dziś tę scenę zagrano tak, że prawie spadłam z krzesła widząc, że to się jednak da uzasadnić! Wyraźnie było widać, że Christine ściągnęła maskę, by Upiora spłoszyć, ten jednak był tak zajęty wyznawaniem jej miłości, że to zupełnie nic nie dało! Upiorowi się zdaje, że Christine ściągnęła mu maskę, bo przyjmuje jego wyznanie i akceptuje go takim, jaki jest! I nieważne, że stoi na scenie, że ludzie się gapią, że panowie z giwerami dookoła, bo Christine jest jego i niech się dzieje, co chce. I kolejny prawie-pocałunek, do którego nie dochodzi, bo wypada trup Piangiego, pada strzał i dopiero w tym momencie Upiór śpiewać przestaje. Bo mu przerwano i sprowadzono brutalnie na ziemię. Po prostu. I to ma ręce i nogi, pod jednym warunkiem – musi zostać bardzo, ale to bardzo dobrze zagrane przez dokładnie wszystkich obecnych na scenie, bo inaczej wyjdzie bez sensu. Dziś się udało. Nareszcie.

Le Directeur z uporem godnym lepszej sprawy próbuje nas przekonać, że polski „Upiór…” to przede wszystkim słoń, żyrandol i metry bieżące kurtyny. Zupełnie na przekór, scenografia pozostawia wiele do życzenia, a kostiumy chwilami głośno wołają o pomstę do nieba, a jednak wczoraj udało się nad tym przeskoczyć. Wczoraj zdarzył się taki popis, że żadne kanapy, migoczące organy czy inne sadomaski nie były w stanie odwrócić uwagi od tego, co naprawdę w tym wszystkim ważne. Widz miał po prostu ważniejsze rzeczy na głowie i nie miał czasu przejmować się niedociągnięciami, bo wyobraźnia poruszona przez artystów wystarczała, by wypełnić luki. I nawet jeżeli po wszystkim trochę szkoda, że chciałoby się ujrzeć to samo w sensownie zrobionej otoczce, to i tak nie jest w stanie umniejszyć ogromu pozytywnych przeżyć.

Po części traktującej o tym, że „Upiór…” może być fajny, nastąpiła część traktująca o tym, jak „Upiora…” grać nie należy i pozostała w dotkliwym kontraście z powyższym. Ta będzie krótsza, jako że opisywanie tego, co mi się podobało sprawia mi o wiele więcej przyjemności ;) Ale od początku. Spektakl rozpoczął się uroczystą przemową sami-wiecie-kogo. Lleleth już o niej pisała, więc nie będę się powtarzać :) Przemowę zakończyło losowanie nagród dla publiczności (z których najfajniejszą było bez wątpienia zaproszenie na występ „Najlepsze z Romy”, pozostałe zaś obejmowały takie prezenty, jak teatralne gadżety, kosze słodyczy czy tajemniczy „kupon na rytuał” Spa).

Pierwsza i podstawowa rzecz, której nie potrafię pojąć, to po co trzeba było podkręcać nagłośnienie tak, żeby widzów wyrywało z krzeseł, jeżeli dwie godziny wcześniej było o połowę ciszej i nikomu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Cóż, widać ten spektakl musiał być między innymi NAJgłośniejszy. W ogóle przez cały czas miało się wrażenie, że wszystko jest jakby przesadzone, przerysowane i na siłę. A takim spektaklom mówimy: nie!

W pierwszoplanowej obsadzie, jak można się łatwo domyślić, mieliśmy Damiana Aleksandra, Paulinę Janczak i Piotra Domalewskiego, do tego Barbara Melzer w roli Carlotty. Pozostała część obsady pozostała taka sama, jak na wcześniejszym spektaklu i trzeba przyznać, że wszyscy oni jak zwykle dawali z siebie wszystko. O Domalewskim natomiast już pisałam, więc powtarzać się nie będę :)

Zacznijmy od Upiora, o wiele zbyt wyraźnie wzorowanego na filmowym. Ja rozumiem – Butler był fajny, ale Damianowi z punktu widzenia aktorstwa do niego niestety bardzo, ale to bardzo daleko. Inna sprawa, że chyba nikt nie lubi podróbek i fajnie byłoby, gdyby grający główną rolę aktor chociaż spróbował zrobić coś od siebie.

Christine, czyli Paulina Janczak, również nie zachwycała. Największą wokalną wpadkę zaliczyła przy końcowej wokalizie „Upiora Opery”, która wyszła jej nierówno, urywanie i generalnie dość niefajnie. Przeszkadza mi też dziwne aktorstwo Pauliny – sprawia wrażenie, jak gdyby budziła się tylko na swoje kwestie, a w międzyczasie kompletnie odpływała gdzieś daleko, snując się bez wyrazu i patrząc w przestrzeń, czego efektem był zupełny brak interakcji z którymkolwiek ze scenicznych partnerów. Momentami natomiast przesadzała – wykrzyczana prawie końcówka „Wishing…” kompletnie do mnie nie przemawia, a w „Stąd odwrotu nie ma już” za sprawą obojga aktorów wkradła się ta zupełnie niepożądana jednoznaczność, pozbawiając utwór wszelkiego uroku.

Ten spektakl został uratowany głównie dzięki rolom drugoplanowym, jak zawsze świetnym (zwłaszcza dyrektorzy, o których już wcześniej wspominałam), a także zasługującym na duże uznanie tancerzom.

Tym niemniej nie można powiedzieć, żebym na 500. spektaklu źle się bawiła, a to głównie za sprawą późniejszych zdarzeń pod wyjściem służbowym: autografów, zdjęć i możliwości porozmawiania z artystami, z których wszyscy okazali się bardzo sympatyczni. Istotnie, jak ktoś zgadł wcześniej, było co odsypiać, bo cała impreza przeciągnęła się jeszcze dosyć długo, ale pozostawiła wspomnienia, do których na pewno długo i chętnie będę wracać!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:44, 31 Maj 2010    Temat postu:

Jako ''dziecko rozrywki'', które poza swoim ulubionym teatrem nigdzie nie bywało razem z moją Aś i dziewczynami przybyłam na dwa ''ostatnie'' Upiory.
Z musicalem zetknęłam się w swoim życiu kilkakrotnie, poprzez film z Butlerem i wersje zagraniczne tegoż dzieła.
Wchodząc do Romy, pierwsze co mnie uderzyło to ciasnota, jakoś nigdy nie zwracałam uwagi na opisy znajomych dotyczącej tej placówki na europejskim poziomie. Drugą rzeczą są bilety, błyszczące ze złotymi napisami. I taki bilet drukuje teatr, którego dyrektor żali się na niesprawiedliwość władz i obcinanie dotacji...? Nie można było wydrukować na tańszym papierze i zaoszczędzić kilka groszy?( Dyrektor nie zna się na PR-rze)
Wnętrze teatru, wybaczcie mi za porównanie przypomina późny PRL, siedzenia skrzypią niemiłosiernie, klimatyzacja buczy a drzwi( na 13 tą siedzialam obok nich) otwierają się same i zatrzaskuję przez przeciąg.
Chociaż przyznam szczerze, co do istnienia tej klimatyzacji nie jestem całkowicie przekonana.
Nie wspomnę o toaletach i jej rozmiarach, bo to co zobaczyłam śmiechem na sali, jest.
Naprawdę moi kochani, te wszystkie niedogodności, zniosłabym dzielnie, gdyby w Romie zaprezentowano coś wartościowego. Absurd goni absurd, przykro to mówić ale dla mnie romski Upiór to dno całkowite. Dawno tak bardzo się nie wynudziłam.
Pierwszy spektakl był przyzwoity, Edyta jako Christine jest fantastyczna, nie ciele malowane jak to czasami można u Kryś zaobserwować ale świadoma dojrzała dziewczyna. Talikowy Raoul był taki jak sobie wyobrażam tą postać, dzielny książę na białym rumaku gotowy za wybrankę serca oddać życie. Bardzo emocjonalny i wiarygodny, między nim a Christine widać było widać uczucie. Aktorstwo godne pochwały, szczególnie u osób tak młodych.
Upiór Podgórski, zważywszy na to, że był po podróży bardzo mi się podobał. Nie powiem, żeby jego głos wbijał w fotel, ale było mi bardzo miło go posłuchać. Kiedy trzeba był straszny, nie udawał taniego macho, widać było że facet mocno się stara.
Carlotta, Piangi i Reyer wymiatali, że się tak wyrażę niezbyt kwieciście. Przy tym ostatni z panów, wywoływał u mnie dziki kwik.
Bardzo podobała mi się Meg i Madame Giry ( wybaczcie moją ignorancję w stosunku do nazwisk). To tyle jeśli chodzi o spektakl pierwszy.

Drugi... ech..( muszę pisać?) Już podczas trwania pierwszego aktu miałam ochotę ściągnąć buta i rzucić w kogoś. Modliłam się o koniec tej żenady.
Christine w wykonaniu Pauliny Janczak, balansuje na krawędzi taniej podrywaczki a dziewczyny, która nie bardzo wie co robi na scenie. O śpiewie się nie będę wypowiadać, bo jej głos nigdy nie przypadł mi do gustu, a o aktorstwie, nie można nawet powiedzieć, że było drewniane.
Piotr Domalewski chyba zapomniał zjeść śniadania, na scenie prezentował wisizm i postawę, ale po co mam się starać? Waly mnie to i już....
Damian Aleksander... O matko bosko kochano...( rzekła Sabcia) on miał dobry dzień? Nie wiem co by było, gdyby miał zły dzień?! Wyszłabym pewnie wstrząśnięta bardziej niż jestem. I zaprawdę powiadam tu, jakem Luc, nie wejdę na przedstawienie z tym panem już nigdy.
Pierwszy raz w życiu modliłam się o koniec i szybkie wyjście. Na oklaskach nie wytrzymałam...
I podpisuje się pod komentarzem pana siedzącego za mną a wyrażonego przed drugim aktem: No to co? Pośpimy sobie!
Do Romy pewnie wrócę ze względu na Les Mis, ale jestem mocno zniesmaczona.

Jedną z nielicznych miłych rzeczy to obsługa, szczególnie pan który przyszedł i poprosił żebym przesiadła się w lepsze miejsce.

O scenografii nie będę się wypowiadać....

Pozdrowienia dla wszystkich których miałam okazję poznać. SmileSmile
To żekłam ja, Luc Razz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
EineHexe
Pani Ołówkowa, adminka


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:44, 31 Maj 2010    Temat postu:

Święte słowa waćpani dobrodziki, podpisuję się pod nimi czworonóż.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lucyferowa
Devil in disguise - Pani Prezes


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 1083
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:59, 15 Gru 2011    Temat postu:

http://www.youtube.com/watch?v=8Y-I-Dfo1rw&feature=share

Nicole Scherzinger z musicalstarami
Jak dla mnie pozytywne zaskoczenie wykonaniem Nicole :)
Ramina broda, OMG...xD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
EineHexe
Pani Ołówkowa, adminka


Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 476
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:51, 15 Gru 2011    Temat postu:

Ten Czteropak Upiorzy biorę od zaraz. Nawet z brodą. Boooooski!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Laura
Przypadkowy widz


Dołączył: 08 Sty 2012
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:30, 10 Sty 2012    Temat postu:

Upiór to zdecydowanie mój ulubiony musical, od niego się wszystko zaczęło i do tej pory mam do tego spektaklu/filmu/książki duży sentyment. Wbrew pozorom moim pierwszym kontaktem z Upiorkiem nie był wcale film, ale wersja z Romy. Tak, wiem, że wersja romska ma bardzo dużo przeciwników, ale była to moja pierwsza wizyta w teatrze muzycznym, scenografia / kostiumy tak bardzo odbiegały od tego co zazwyczaj widywałam, muzyka, plus cała ta otoczka zrobiły na mnie takie wrażenie, że podejrzewam, że nawet najbardziej rażące niedociągnięcia nie zdołałby mnie wtedy wyprowadzić z zachwytu. Upiora w Romie miałam okazję zobaczyć tylko raz, dlatego cały czas mam w pamięci całkiem miłe wspomnienia ;)
Jeśli chodzi o wersję filmową to z niej też jestem zadowolona, nie licząc paru scen, które podczas oglądania zwyczaj powodują, że mam ochotę szybko je przewinąć.

Moim ogromnym marzeniem jest zobaczenie Upiora w Operze Broadwayu i mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości się ono spełni ;)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum W świecie masek Strona Główna -> Sala Prób Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island